niedziela, 1 września 2019

6 zarzutów przeciwko uznawaniu ateizmu za przeszkodę dla szczęśliwego i sensownego życia

Popularnie wśród niektórych ateistów (nie wszystkich) mówi się, iż nieistnienie Boga implikuje, że ludzie nie żyją wiecznie, ludzkie życie jest bez sensu, że nie ma w nim ostatecznego celu, że wszystkie cele dają się sprowadzić do niczego, że nie istnieją wartości, że życie jest absurdem pełnym złej woli i nieszczęść, że nie istnieje moralność, że - w końcu do tego dochodzimy - konsekwentny ateista wobec tego tzw. absurdu powinien być nieszczęśliwy i w procesie uświadamiania innych ludzi doprowadzać ich do rozpaczy. Szczęśliwy ateista to hipokryta. Jakiś ogarnięty człek powinien szybko się zorientować, jak wiele rzeczy w tej narracji jest kompletnie bez sensu. To, co chcę tutaj zrobić to... Ochronić ateizm przed niektórymi ateistami z myślą, że są oni bardziej szkodliwi dla reputacji swojego stanowiska niż ich zaciekli wrogowie.

Po pierwsze, to, że nie ma Boga, jeszcze nie oznacza, że ludzie są śmiertelni. Nie, żeby nie byli, ale istnieją chociażby stanowiska próbujące się oprzeć na Biblii, które twierdzą, że ludzka dusza jest śmiertelna. Ba, jest to jedna z doktryn chrześcijańskich (https://pl.wikipedia.org/wiki/Kondycjonalizm). Zainteresowani duchowością niechrześcijańską zdają się natomiast czasami twierdzić, że ludzka dusza jest nieśmiertelna, ale ciężko powiedzieć o tym, że istnieją jacyś bogowie. Jeśli więc perspektywa życia wiecznego jest warunkiem szczęścia, ateizm niekoniecznie ja odbiera.


Po drugie, uparcie się, że Boga nie ma, nie oznacza wcale przecież, że ludzkie życie nie ma sensu. Nie wiemy natomiast na ogół, jak się skończy, co też przecież jednak nie jest żadnym ewenementem, bo spora część wierzeń też nie odpowiada na to pytanie. Owa bezcelowość wg ateistów polega zwykle na tym, że nikt ludzi nie stworzył, a więc nie istnieje żaden motyw powstania ludzkości. Jednak, kiedy idzie o wierzenia religijne, w chrześcijaństwie też nie wiemy, po co Bóg nas stworzył. Mówi się o tym, że Bóg stworzył człowieka z miłości. Nie jest to jakoś specjalne zrozumiałe wytłumaczenie i brzmi, jakby ktoś zrobił coś w afekcie, niby taki przebłysk kapryśnej woli realizowanej w dość konkretny sposób, ale czy rzeczywiście potrzeba czegoś więcej? Tymczasem ludzie często mają dzieci i decydują się na ich istnienie, więc robią je celowo, więc w tym sensie istnienie ludzi nie jest niczym nieumotywowane i bezsensowne. Nie jest to tylko sens nadawany przez Boga, a przez rodziców. Dodatkowo pojęcie sensu życia mogło zostać źle rozpoznane. Jak pisze Bocheński w swoich rozważaniach nad sensem życia, życie ma sens, kiedy człowiek żyjący dąży do jakiegoś celu.


Po trzecie niektórych celów nie da się sprowadzić do niczego. Gdybyśmy zaczęli analizować powody, dla których podjęliśmy dane decyzje, szybko zorientowalibyśmy się, że w pewnym momencie nie możemy już ich bardziej wyjaśnić, ale bynajmniej nie przez to, że nie stoi za nimi nic. Np. podczas kupowania lodów wybraliśmy lody malinowe zamiast czekoladowych. Dlaczego? W odpowiedzi tylko moglibyśmy powiedzieć, że te nam bardziej smakują, mają ładniejszy kolor albo po prostu je wolimy i już. Ostateczne wyjaśnienie zawsze brzmi: "Kupno lodów malinowych lepiej realizuje moją wolę." Powód ten jest jak najbardziej ostateczny, ale wspomnianych ateistów to nie zadowala, bo zakręcili się wokół przekonania, że celowość ludzkiego działania oznacza również romantyczną wzniosłość życia. Znów odwołując się do Bocheńskiego, chciałbym nadmienić, że wg niego pomijaną kwestią jest to, że cel nie jest jedyną formą sensu życia. Istnieje też druga forma sensu życia polegająca na zwyczajnym używaniu go. Objawiają się one w chwilach radości, która nie wynika z dążenia do żadnego celu. Jej przykładową zaś formą może być przyjemnie wygrzewanie się w promienia słonecznych na cichej plaży.


Po czwarte, ludzie nie cierpią dlatego, że nie ma Boga. W licznych wierzeniach normą jest to, że bogowie zsyłają na ludzi cierpienia. Św. Augustyn był zdania, że Bóg każe ludzie po to, aby w swych wyborach stali się bardziej podobni do niego.


Po piąte, moralność nie potrzebuje bogów. Wnioskuję to z tego, że istnieją etycy będący zarazem ateistami. Możemy uważać, że różni z nich się mylą, ale samo zjawisko uprawiania etyki i moralizatorstwa nie jest na pewno tylko domeną teistów. Po prostu twierdzenie, że nie ma etyki bez bogów, było wygodne dla obrony teizmu, co mogło zaoszczędzać apologetom trudów związanych z refleksją etyczną i spodobało się też pewnie ateistom, bo mogło oszczędzać im namysłu nad postulatami etyczno-prawnymi teistów.


Najważniejsze jest jednak w tym wszystkim, że, po szóste, ateiści mogą mieć szczęśliwe życie i pozostać konsekwentni. Ba, zdaje się nawet, że wielu ludzi nie chce się przypadkiem przekonać, że Bóg istnieje, a oni sami będą żyć wiecznie. Posłużę się trochę bardziej danymi liczbowymi. Wykorzystałem narzędzie facebook'a, aby zrobić gdzieś tam na grupce mini-ankietę nt. tego, jak ludzie długo by zdecydowali się żyć, gdyby mieli wybrać jakąś z paru opcji z przedziału 50-600 lat lub wieczny żywot. Podam teraz uproszczone wyniki ankiety przeliczone w pamięci: Życie wieczne wybrały 143 osoby, a którąś z innych opcji wybrały 152 osoby. Wiem, że nie jest to jakieś szeroko zakrojone badanie, które miałoby specjalnie dobraną próbę i wypytywanych ludzi na ulicy, czy zatrudnionych ludzi do dzwonienia przez telefon, ale widać wyraźnie, że są ludzie, dla których życie wieczne to zbyt dużo czasu, z którym nie mieliby, co zrobić i nie przeszkadza im tak bardzo myśl, że kiedyś umrą. Stąd płynie raczej wniosek, że życie dla nich ma swój urok właśnie dlatego, że jest ograniczone i niezbyt długie, a, choć cierpienie w życiu występuje, raczej nie jest nieznośne na tyle, aby chcieć je sobie skrócić. Co więcej, wygląda na to, że twierdzą, iż byłoby im gorzej, gdyby dowiedzieli się, że Bóg istnieje, a ludzka dusza jest nieśmiertelna. Wydaje się, że twierdzenie, że życie się kiedyś skończy to dla przynajmniej połowy ludzi za mało, aby uznać je za smutny absurd. Sądzę nawet, że znajomość drobnych podstaw ekonomii daje pewną wskazówkę do twierdzenia, że ludzie nie mogą tak naprawdę preferować życia wiecznego nad doczesne, a myślą, że to po prostu trochę dłuższe życie albo po prostu liczą się z tym, że życie wieczne będą mieli tak, czy siak i kwestią sporną są tylko okoliczności życia wiecznego. W końcu ekonomia zna tzw. prawo użyteczności krańcowej. Prawo użyteczności krańcowej głosi, że każda następna jednostka danego dobra jest warta mniej od poprzedniej. To prawo, w jaki sposób jednak nie byłoby formułowane, zwykle nie jest formułowane z myślą, że dwa takie same przedmioty mogą być dla nas dobrem i antydobrem, że ilość posiadanych jednostek danego dobra może być tak duża, że zdobycie jeszcze jednego przedmiotu fizycznie podobnego do tych dóbr, przedmiotu, obniży naszą użyteczność. Tymczasem czas życia ewidentnie jest dobrem. Świadczy o tym to, że są ludzie, którzy chcą sobie wydłużyć życie, lecząc się chociażby z chorób, które mogłyby ich zabić. Jak myślicie: Jak na ludzką użyteczność wypłynie uzyskanie życia wiecznego? Otóż: Życie przez to, że będzie nieskończenie długie, będzie nieskończonym utrapieniem i, jeśli zgadzamy się z austriakami, wynika to z tego, że ludzie działają. Ludzie w niebie raczej nie przestaną być nagle istotami działającymi.

Tak brzmią moje zarzuty. A chcielibyście wiedzieć, co powiedziałby taki Jordan Peterson? Gość zainspirował mnie tym, że powiedział (tutaj, proszę: seksowny link), iż problemy ateistów wynikają ze złego zadawania pytań i że nie można tego tylko psuje ludziom humor, a poprawne pytania brzmią: "Czemu nie zaćpać się na śmierć?". Właśnie ta niechęć do lekceważącego i gawędziarskiego traktowania kwestii podnoszonych przez ateistów skłoniła mnie do napisania tego tekstu. W końcu "Można to zrobić lepiej i racjonalniej", a  nie tylko paplać, że "za dużo myślisz", że "jesteś niedojrzały", "nie powiesz tego cierpiącemu na grypę dziecku". Zostaje mi się z tego jedna złota myśl: Nienawidzę kołczów!